Niepewność i strach po eksmisji mieszkańców slumsów w Níjar: „Co teraz zrobimy?”

Mehdi, 23-letni Marokańczyk, z poważną twarzą, zmęczony nieprzespaną nocą, obserwuje, jak koparka zbliża się do miejsca, w którym mieszka. „Co teraz zrobimy?” – pyta sam siebie, świadomy, że jego chata, jedna z dziesięciu, które znajdują się na terenie farmy El Uno w gminie Níjar (Almería), jest na drodze do zburzenia na mocy nakazu sądowego . Wokół nich sąsiedzi wynoszą na ulicę nieliczne rzeczy, które pozostały w starym magazynie, który dzielą z innymi rodzinami. Na płocie leżą koce, lodówki, wentylatory, torby z ubraniami i koszulka marokańskiej drużyny narodowej. Oraz rower należący do jednego z dziewięciu nieletnich mieszkających w tej osadzie, który we wtorek rano, punktualnie o 9.40, przyjął wizytę delegacji sądowej, która powiadomiła o eksmisji przy ochronie dużej liczby funkcjonariuszy Gwardii Cywilnej i lokalnej policji. Funkcjonariusze obserwowali, czy nikt nie przeszkodzi kilofom w rozbiórce slumsów zbudowanych z palet i plastiku, a prace rozpoczęły się tuż przed jedenastą rano.
Na początku miesiąca Sąd Pierwszej Instancji nr 1 w Almerii nakazał eksmisję tej dzielnicy slumsów składającej się z kilku baraków, starego domu podzielonego na małe, na wpół zburzone domy i starego magazynu przemysłowego. „Nie dla eksmisji” – głosi napis graffiti na jednej z fasad zbudowanych z betonowych bloków. Przy jego drzwiach, na sznurku wisiało tylko prześcieradło, stał skuter z dwiema walizkami. To wszystko, co mogła unieść jedna z kobiet mieszkających w tym zakątku, tuż przy dzielnicy San Isidro, otoczonej szklarniami. Wielu mieszkańców El Uno tam pracuje. „Pomidory, papryka, cukinia” – podkreśla Mehdi. „Robimy wszystko, co możemy, sezonowo ” – dodaje jego przyjaciel Maati. „Nie wiemy, dokąd iść” – dodał młody, 27-letni mężczyzna, który od pięciu lat dorywczo pracuje w intensywnym rolnictwie. Podobnie jak oni, w 30 podobnych obozach w regionie Níjar żyje 3500 innych osób. Największy z nich, Atochares, jest domem dla ponad 500 migrantów.
Wczesnym rankiem, nieświadomy niczego dwuipółletni chłopiec próbował jeździć na małym plastikowym rowerku. „Reszta dzieci jest już w szkole” – wyjaśniła Fouciya, kobieta po trzydziestce, która nie była pewna, co zrobić ze swoim życiem ani gdzie dziś spać. Wokół nich, na kilka minut przed godziną ósmą, grupa aktywistów była zajęta wznoszeniem trzech prowizorycznych barykad ze starych urządzeń, cegieł i różnych przedmiotów. Kilkoro z tych wolontariuszy spędziło noc w osadzie, pomagając mieszkańcom, którzy już od poniedziałku zajmowali się wynoszeniem swoich nielicznych rzeczy z domów, które od lat były ich domami. „Nie wiemy dokąd iść”. Od tygodni szukamy domu, ale nie ma nic do wynajęcia. A jeśli nie masz dokumentów, sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana – dodał 33-letni Abdoul.

Około godziny jedenastej, na rozkaz Gwardii Cywilnej i pod czujnym okiem mieszkańców, koparka rozpoczęła burzenie pierwszych chat, których mieszkańcy zostali powiadomieni o eksmisji kilka minut wcześniej przez komisję sądową. Uderzenia kilofa z łatwością niszczyły drewniane i plastikowe konstrukcje. „To niesprawiedliwy i nieludzki akt” – potępiły organizacje społeczne, związki zawodowe i partie polityczne tworzące platformę Prawo do dachu, która krytykuje bierność administracji, a także pracodawców w rolnictwie. „Jedyną rzeczą, na której mogą spać, jest podłoga” – powiedział aktywista Ricardo Pérez.
Niektórzy znaleźli miejsce w domu u krewnych, inni planują odbudować swoje szałasy w pobliskich obozowiskach. Wielu z nich wyruszyło do Murcji w poszukiwaniu innej szansy, a pewna rodzina postanowiła wrócić do Maroka. Tylko pół tuzina z nich zostanie przyjętych przez Almería Acoge, a kilka kolejnych przez inne podmioty społeczne. Większość jednak pozostaje na ulicach. „Ludzie szukają sposobu na zarobienie na życie. W rzeczywistości większość z nich nie ma dokąd pójść. To bardzo traumatyczne przeżycie widzieć, jak niszczone jest życie i domy tych ludzi. A co gorsza, robią to z bezradnością, widząc, że nie ma alternatywy, że nikt nie zaproponował im rozwiązania” – podkreśla Daniel Izuzquiza, szef Jezuickiej Służby Migracyjnej (SJM), który od czterech lat pracuje w tym rejonie z migrantami. „Wiele osób, w wieku od 50 do 60 lat, w tym dziewięcioro nieletnich, zostanie bez dachu nad głową na ulicy. Administracja publiczna nie zareagowała w odpowiedni sposób i nie spełniła wymogów prawa. Najpierw Rada Miasta, potem Rząd Regionalny Andaluzji, a następnie kolejno mają obowiązek bronić praw osób znajdujących się w trudnej sytuacji, zwłaszcza dzieci”, nalegał Izuzquiza, który wspomniał również o raporcie Andaluzyjskiego Rzecznika Praw Obywatelskich , który w poniedziałek poprosił Radę Miasta Níjar o działanie „pilne i priorytetowe”.
W raporcie, wysłanym do burmistrza Níjar, José Francisco Garrido (PP), podpisanym przez rzecznika praw obywatelskich, Jesúsa Maeztu, zwrócono się do władz miejskich o ocenę trudnej sytuacji mieszkańców farmy El Uno, o współpracę z innymi administracjami, aby nie znaleźli się na ulicy, „stawiając na pierwszym miejscu rodziny z nieletnimi”, oraz o skierowanie środków na pomoc organizacji społecznych działających w regionie. W ostatnich dniach władze lokalne twierdziły, że eksmisja była „sprawą prywatną”, za którą nie mają ani odpowiedzialności, ani uprawnień. „Nie ma mieszkań” – tłumaczyli się, nie proponując rozwiązań rodzinom eksmitowanym we wtorek, choć w rejonie Los Grillos jest ich już 62, które są gotowe i skierowane specjalnie do pracowników rolnych z rejonu Los Grillos. Oczekują one „przeniesienia”, aby mogła nimi zarządzać „jakakolwiek jednostka”, powiedział radny ds. usług społecznych Ángeles Góngora. Ich wzniesienie kosztowało dwa miliony euro. I mimo że są wyposażone od miesięcy, nadal stoją puste. Jest to czwarta osada przeznaczona do wyburzenia od lutego 2023 r., po osadach znanych jako Walili, Megasa i Cañaveral (jedyna, która przed wyburzeniem miała możliwość relokacji), wszystkie zlokalizowane w rejonie San Isidro.

EL PAÍS